Odtwarzanie Kliknij, aby rozpocząć odtwarzanie Pauza Pauza
Wczytywanie
 
KuPamięci.pl

Artur Ciupak


* 03.09.1973

 

+ 05.06.2009

Miejsce pochówku: Warszawa, Cm. w Pyrach

,

woj. mazowieckie

pokaż wszystkie
wpisy (88)
Licznik odwiedzin strony
84571
Uroczyste Pożegnanie Artura - 10 czerwca 2009 r.

Dziękuję Ci Boże za Artura, za to że obdarzyłeś nas tak Wielką Miłością, za to, że pozwoliłeś nam spotkać się, zauroczyć sobą, założyć rodzinę, dziękuję za nasze wspaniałe dzieci Julię i Bartusia. Za prawie 8 lat małżeństwa, za każde spędzone razem chwile i za wspaniałych ludzi, których spotkaliśmy na swojej drodze, szczególnie w ostatnim roku…

Taka miłość się nie zdarza, może ktoś powie, a jednak…

Sposób w jaki poznaliśmy się, do tej pory wywołuje uśmiech na mojej twarzy…

Może to zbieg okoliczności, może przypadek, a może po prostu… byliśmy dla siebie stworzeni…

Pracowałam w Lublinie na uczelni, a jednocześnie uczyłam informatyki w szkole. Miałam przygotować się do zajęć z dzieciakami o programach internetowych służących do komunikowania się. Siedziałam do późna w nocy na uczelni. Zainstalowałam jeden taki programik i w ramach przetestowania, wybrałam, wtedy wydawało mi się, że losowo i bardzo przypadkowo, z tysięcy osób właśnie Ciebie. Napisałam dwa słowa, „puk, puk”, bo cóż więcej można napisać w ramach testów do obcej osoby. Program zadziałał! Odpisałeś. Ja wyjaśniłam, że to testy i wydawałoby się, że to koniec historii. Ale nie… Po 2 miesiącach znajomości byliśmy w sobie tak bardzo zakochani, że nie wyobrażaliśmy sobie życia bez siebie. Dokładnie 10 miesięcy od "internetowych testów" staliśmy przed ołtarzem przyrzekając sobie miłość i wierność i że będziemy ze sobą razem do końca. Potem często śmiałeś się, że z tym pukaniem to muszę uważać, bo konsekwencje bywają poważne. 

Po 10 miesiącach poczęła się Julia. Byłeś taki dumny i szczęśliwy. Potem przyszedł na świat Bartuś. To Ty kąpałeś je i przewijałeś, kiedy płakały w nocy zrywałeś się, żeby je przytulić. Często mówiłeś mi: „kochanie, ty śpij, ja przewinę i przyniosę ci do karmienia”. Kochałeś je ogromnie i one obdarzają Cię swoją dziecięca, bezgraniczną miłością. Ty je układałeś do snu, czytałeś książki, miziałeś po plecach na dobranoc, trzymałeś za ich małe rączki kiedy usypiały. Mówiłeś mi: „ty sobie kochanie odpocznij, ja się wszystkim zajmę”.
I zajmowałeś się fantastycznie.

Byliśmy jak para dobrze dobranych butów. Na początku znajomości dostaliśmy nową parę i dzień po dniu zdzieraliśmy równo podeszwy. Różniliśmy się jak lewy but różni się od prawego, ale szliśmy w tym samym kierunku. Dzień po dniu buty dostosowywały się do naszych stóp i były bardzo wygodne…

Niestety, rok temu, w 5 urodziny Julii, Bóg włożył na Twoje ramiona Krzyż, który trudno Ci było unieść…

Tak bardzo chciałam nieść go razem z Tobą, ale mogłam tylko ocierać pot z Twojego czoła.

Nigdy nie poddałeś się, walczyłeś do końca z uśmiechem i wiarą, że się uda. Powtarzałeś w kółko: „Razem damy radę, musisz być bardzo dzielna, zobaczysz damy radę. Tak pewnie musiało być, ale zobaczysz, będzie dobrze. Podziwiam cię jak świetnie sobie ze wszystkim radzisz, tyle masz na głowie: dom, pracę, dzieci, ja tu tylko leżę, a ty fantastycznie nad wszystkim panujesz”. Nawet śmiałeś się, że musiałeś użyć choroby jako pretekstu, żeby po 17 latach posiadania prawa jazdy zmusić mnie do prowadzenia samochodu, a że pierwszy raz przejechałam pół Warszawy na światłach postojowych to nie szkodzi, to światła i to światła.

Nigdy nie narzekałeś, że Ci ciężko, chwaliłeś lekarzy, żartowałeś z pielęgniarkami. Nawet w ostatnim tygodniu, gdy już leżałeś na OIOMie, podłączony mnóstwem kabli do aparatur, kroplówek, na pytanie lekarza „Panie Arturze jak Pan się czuje?” odpowiedziałeś: ZNAKOMICIE. Gdy pielęgniarka pobierała Ci krew do badań, syknąłeś z bólu, po czym spojrzałeś na mnie z uśmiechem i powiedziałeś „nic nie bolało, ja tylko tak żartowałem”, a byłeś tak pokłuty, że nie można było znaleźć już zdrowej żyły, żeby podłączyć aparat do dializ.

Dostaliśmy rok w prezencie. Robiliśmy wszystko, żeby żyć normalnie. Jeździliśmy na wesela, spotkania rodzinne, ogniska, place zabaw, do kina, na pizzę, odwiedzaliśmy znajomych, jedliśmy kolacje przy świecach, tańczyliśmy… nawet w domu. Na weselu Asi i Sławka bawiliśmy się do rana, mimo, że dwa dni wcześniej leżałeś jeszcze na chirurgii, gdzie wszczepiono ci port centralny, rurkę sięgającą prawie do serca. Ale pod garniturem nie było widać opatrunków i szwów. Wytargowałeś opóźnienie podawania chemii o dwa dni, żeby móc uczestniczyć w tej rodzinnej uroczystości. Nie wstydziłeś się choroby, nie bałeś się o niej mówić. To nic, że wyglądałeś inaczej, blady, bez włosów. Chodziłeś zawsze uśmiechnięty i z podniesioną głową, za co wszyscy cię podziwialiśmy.

W święta ubieraliśmy wspólnie choinkę przy dźwiękach kolęd, nawet Mikołajowi, żeby dostać prezent śpiewałeś „szła dzieweczka do laseczka…”. A tak miedzy nami to trochę miałeś farta, Mikołaj chyba był stary i głuchy, że Ci w końcu dał ten prezent. Spędziliśmy wspaniały tydzień sylwestrowy w Nałęczowie, na balu przetańczyliśmy całą noc. Darku, Sławku, Tomku, Marcinie, jesteśmy Wam bardzo wdzięczni, za te szampańskie chwile i nie tylko za to.

W szpitalu też nieźle sobie radziliśmy. Graliśmy w piłkę z dziećmi w ogrodzie przed szpitalem, wymykaliśmy się na pizzę przy Instytucie Hematologii, a gdy nie mogłeś wychodzić, przywoziłam ci ją w konspiracji do szpitala w pudełku owiniętym w ręczniki, żeby zapach nie roznosił się po korytarzu, kiedy wnosiłam ją na salę. Że nikt mnie z tego szpitala nie wyrzucił z tą pizzą. Nawet raz jak nas lekarz nakrył podczas jedzenia, chcieliśmy go poczęstować, ale jakoś nie chciał, tylko się uśmiechnął, pogroził palcem i poszedł. W szpitalu da się też zorganizować urodziny i oszukać czujniki przeciwpożarowe. Widzisz jaka ja jestem roztargniona, zorganizowałam tort, świeczki, a zapomniałam o zapalniczce. Dobrze, że pielęgniarki palą.

Czekaliśmy na przeszczep ze strachem, ale i z nadzieją. Nie mieliśmy wyjścia, nawrót ugruntował nas w przekonaniu, że to nasza jedyna szansa. Znalazł się 35 letni Dawca z Niemiec, który dał nam promyk nadziei, że jeszcze może być normalnie, za co mu z całego serca dziękuję. Spotkaliśmy ogromną rzeszę ludzi, którzy jeśli tylko była taka potrzeba bezinteresownie oddawali krew, podczas różnych akcji zorganizowanych, podczas meczów, w krwiobusach oraz indywidualnie. Wystarczył jeden telefon. Na Twoje nazwisko zostało oddane 500 litrów krwi, a może i więcej, już później straciliśmy rachubę. Często mówiłeś, że żyjesz dzięki tym ludziom, bo krwi nie da się kupić, czy wyprodukować. Byłeś tak podekscytowany, gdy na bieżąco zdawałam Ci relacje, ile osób już poszło oddać krew dla Ciebie, nie tylko w Warszawie, ale w całej Polsce. Flota Świnoujście, wojsko, kibice, lekarze, studenci na uczelniach, koleżanki i koledzy z pracy, z firm zaprzyjaźnionych, rodzina, nasi znajomi, znajomi znajomych i całkiem nieznani. Dostawaliśmy zaświadczenia z całej Polski. Były osoby, które specjalnie przyjeżdżały do Warszawy, bez względu na odległość, nawet setki kilometrów, żeby oddać dla Ciebie krew na Saskiej w Centrum Krwiodawstwa. Ta krew i płytki ratowały Ci życie niejednokrotnie. To dzięki takim ludziom o wielkich sercach, mogliśmy cieszyć się sobą przez ten rok. Jeszcze raz z całego serca dziękujemy tym, którzy oddawali krew i tym, którzy z takim zaangażowaniem rozpowszechniali akcję szukania krwi i płytek. Dziękuję również paniom z Centrum Krwiodawstwa, pani Prezes Krwiodawców, a szczególnie pani Wandzie, za ich pracę, serce i życzliwość.

Na koniec już musiałeś mieć robione dializy. Zbyt mała liczba płytek uniemożliwiała podłączenie Cię do sprzętu dializującego. Szkoda, że nie widziałeś tej akcji. Wykonałam kilkanaście telefonów i już za chwile był wielki odzew. Wiadomość o poszukiwaniu krwi tak szybko się rozeszła… Znajomi wysyłali maile, smsy, dzwonili do swoich znajomych, ci dalej… Po dwóch godzinach już wiedzieliśmy, że damy radę. Na drugi dzień rozpoczął się „szturm na Saską” kilkadziesiąt osób zgłosiło się do Centrum Krwiodawstwa, żeby oddać dla Ciebie krew oraz płytki krwi, tak rzadkiej i trudnej do zdobycia. Po paru dniach dostaliśmy telefon z Centrum Krwiodawstwa, żeby jakoś koordynować tę akcję, bo nie są w stanie pobrać krwi od tylu osób w ciągu dnia! Ten szturm trwał kilkanaście dni, a może trwa do dzisiaj…

Dostawałam mnóstwo telefonów od obcych ludzi, którzy mailem, dzięki apelom umieszczonym na stronach internetowych, forach, na stronach Telekomunikacji i innych firm zaprzyjaźnionych, w innych serwisach, telefonicznie, przez radio, dzięki plakatom na uczelni w Radomiu, na uczelniach warszawskich, dowiadywali się, że potrzebna jest krew i spieszyli, żeby pomóc. Było to dla nas bardzo budujące i niesamowite doświadczenie. Rodzina, koledzy i koleżanki z pracy mojej i twojej, przyjaciele, znajomi a nawet nieznajomi, wszyscy solidarnie śpieszyli nam z pomocą, wsparciem i modlitwą, szczególnie w tych najtrudniejszych chwilach. Późna godzina nie stwarzała problemów. Moi przyjaciele z pracy potrafili pewnej nocy, kiedy nastąpił kryzys, postawić na baczność pół Chorzowa i Katowic m.in. profesora hematologii w Katowicach, który 12 lat temu dokonał pierwszego przeszczepu w Polsce od dawcy niespokrewnionego, dyrektora Centrum Krwiodawstwa ze Śląska, żeby o 22.00 zorganizować dla Ciebie krew do przetaczania. Na drugi dzień z południa Polski karetka przywiozła dwa woreczki krwi. Byłeś spokojny, bo wiedziałeś, że wszystko co tylko da się zorganizować będziesz miał.

Miałam ogromne wsparcie w pracy. Artur często powtarzał: „jakie to szczęście, że pracujesz z takimi ludźmi”. Czasami to ja zastanawiałam się, który to dzień po przeszczepie, Wy doskonale wiedzieliście i codziennie rano wchodząc do pracy musiałam się „spowiadać” z wyników badań Artura i opowiadać jaką zupę rano zawiozłam mu do szpitala. Nawet raz dostałam burę od szefa, że skoro już i tak rano wstaję gotować rosół, to powinnam wstać godzinę wcześniej i o makaron domowy się postarać. Wymyślaliśmy jadłospis na kolejny dzień. Wspólnie tak bardzo cieszyliśmy się, że jest lepiej, powtarzaliście mi, że teraz to już musi być dobrze skoro tyle przeszedł. Wysyłaliście setki faxów, maili w poszukiwaniu ludzi z tak rzadką grupą krwi. Jeszcze raz wielkie dzięki, za wszystkie akcje, za pomoc, wsparcie i wyrozumiałość. Na koniec udało się Wam dotrzeć nawet do osobistego fotografa ojca Świętego Jana Pawła II, do Arturo Mari, który osobiście był na grobie naszego Papieża i modlił się w intencji Artura. Na ręce Izy, Marty, Pana Krzysztofa i Pana Sekretarza, chciałabym złożyć Wam wszystkim moje podziękowania. Wielkie dzięki za to, że w ostatnim czasie, dzięki Wam mogłam być razem z Nim. Bardzo się cieszył, że jestem, na okrągło to powtarzał. Przepraszam za czasową niedyspozycję i jeszcze raz dziękuję wszystkim za zainteresowanie, wsparcie i za to, że byliście i jesteście przy mnie. Dziękuję za Waszą obecność.

Artur bardzo zżył się z koleżankami i kolegami z pracy. Choroba jeszcze zacieśniła te więzy. Ostatnio, będąc przez 3 miesiące w izolatce, do której nawet ja nie mogłam wejść, a tylko rozmawiać przez szybę i domofon, kontakt przez Internet i komórkę był dla Niego jedynym oknem na świat. Artur wiedział o wszystkim, co się dzieje w pracy, w Waszych rodzinach, kto zmienia stan cywilny, komu powiększyła się rodzina. Oglądaliśmy wspólnie w Internecie zdjęcia z Waszych uroczystości rodzinnych, z pierwszych urodzin Poli - córeczki Adama, cieszyliśmy się razem z Wami. Byliście dla niego ogromnym wsparciem. Traktowaliście go jakby był tylko na dłuższym urlopie. Kiedyś po przyjściu z Ogrodowej powiedział mi, że rozmawiał z szefem i że nikt nie jest zatrudniony na jego miejsce, że pół roku szukaliście kogoś na zastępstwo, ale nie ma drugiego takiego fachowca jak on, że już nie szukacie, że będziecie czekać tak długo jak będzie trzeba. Jaki przyszedł podbudowany, szczęśliwy i potrzebny. Po prawie roku choroby i absencji w pracy dostał jeszcze nowy telefon służbowy. Miesiąc po przeszczepie wyszedł na tydzień do domu. Bardzo wierzył, że już wszystko najgorsze za nami. Nawet planował, że 6 miesięcy to grzecznie posiedzi w domu, odpocznie i nabierze sił, ale później to zorganizujemy w domu biuro i będzie przesyłał napisane przez siebie programy na Ogrodową. Czuł się potrzebny wśród Was i ceniony. Uwielbiał swój bujany fotel, który na samym początku choroby dostał od Was w prezencie. Był pod wrażeniem wszystkich akcji zbierania krwi i bardzo cenił to, że sami chodziliście oddać krew na jego nazwisko, nie czekając na hasło i bez względu na posiadaną grupę krwi. Na ręce Małgosi i Kierownictwa Firmy składam Wam wszystkim gorące podziękowania.

Dziękuję także wszystkim, którzy włączyli się w przekazywanie 1% podatku na rzecz Fundacji im. Agaty Mróz. Fundacja miała refinansować koszty leczenia domowego Artura. Wspólnie ustaliliśmy, że tylko taką drogą można nas wesprzeć finansowo. Niestety, nie udało nam się skorzystać z tych środków, ale pieniądze tam zgromadzone na pewno pomogą innym chorym na białaczkę. Serdeczne dzięki.

Dziękuję Pani Dyrektor, Paniom i Rodzicom z Przedszkola, do którego chodzą nasze dzieci, za mszę świętą, za modlitwy, za obecność, za to że dzieci tęsknią już za Wami, tzn. że dobrze się czują wśród Was. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, będą potrzebowały Waszego ciepła, uśmiechu, miłości.

Dziękuję scholi studenckiej za to, że razem mogliśmy wielbić Pana, za oprawę muzyczną na dzisiejszej uroczystości, za śpiew, za koncerty dedykowane Arturowi, za wszystkie akcje, za rozmowy, maile, telefony, smsy, za to że byliście i jesteście przy mnie.

Ks. Krzysztofie-mój bracie, Ks. Piotrze dziękuję Wam, że pomogliście mi przeprowadzić Artura na Drugi Brzeg. Ks. Piotrze dziękuję Ci, za Eucharystię i Sakrament Chorych udzielony o 21 w nocy. Bardzo się bałam tej chwili, ale potrafiłeś dokonać tego w tak fantastyczny sposób. Zapytałeś Artura, czy chce przyjąć Pana Jezusa i Sakrament Chorych, bo niedawno były Święta, a on nie mógł w nich uczestniczyć będąc w izolatce. Artur pierwszy raz tego dnia uśmiechnął się i powiedział „TAK, OCZYWIŚCIE”, złożył ręce do modlitwy i na ile mu siły pozwalały, w pełni świadomie zaczął odmawiać „Ojcze nasz…”

Ks. Piotrze, dziękuję Ci za dzisiejszą homilię, za to, że czytasz ten list, za długie nocne rozmowy, za Twoją gotowość i za to, że pomogłeś mi przygotować się do rozmowy z dziećmi.

Mamo, Tato, Aniu, Marcinie, Krzysztofie, dziękuję Wam za to, że zajęliście się z taką miłością naszymi dziećmi i mną. Za czas, serce, oddanie, modlitwy i za Waszą Miłość.

Dziękuję Mamie, Tacie Artura, oraz bratu Artura Marcinowi, że trwali przy jego łóżku, od początku choroby, aż po ostatnie dni. Za ich miłość, poświęcenie, trud wychowania. Mamo, Tato udało się Wam. Powinniście być z siebie dumni, wychowaliście wspaniałego syna. Artura nie ma wśród nas, ale teraz musicie żyć dla siebie nawzajem i dla nas. Dla Marcina, Izy, Zuzi, Piotrusia, Julii, Bartusia i dla mnie. My Was bardzo potrzebujemy.

Ewa, wielkie dzięki za zdrowaśki odmawiane wspólnie przez komórkę o 23,00, kiedy już Artur przestawał sam oddychać.

Ciociu Zosiu, ciociu Maryniu, siostro Mateuszo - dziękuję za mądre rady, za telefony, za rozmowy, za zaangażowanie, za Wasze wielkie serca, za troskę także o mnie i nasze dzieci.

Artur kiedyś żartował, że nawet jakby chciał się rozmyślić w czasie naszego ślubu i uciec z kościoła, to nie dałby rady, bo przód kościoła był obstawiony przez księży a tył przez rodzinę i znajomych… Dzisiaj jest nas tu dużo więcej… i przed ołtarzem i w kościele… Są wśród nas też takie osoby, które nigdy osobiście nas nie poznały, ale których nasza historia tak poruszyła, że pragnęły dzisiaj być tu z nami. Dziękuję Wam wszystkim za Waszą obecność, za wsparcie, modlitwę… Bóg zapłać.

Dziękuję księżom, rodzicom, braciom, babci, ciociom, wujkom, siostrzeńcom, kuzynom, całej rodzinie wszystkim koleżankom i kolegom z PZPN i firmy Paytel, z firm zaprzyjaźnionych, przyjaciołom, paniom z przedszkola, rodzicom z przedszkola, wszystkim krwiodawcom, pani Wandzie z Saskiej, Kamilowi, tym którzy dzisiaj są tu obecni w tak ogromnej liczbie, a przede wszystkim dziękuję tobie Misiu - mój Mężu, za Twoją Miłość, Szacunek, Ciepło, za to że byłeś moja Ostoją, Twierdzą, Wsparciem, Motorem, który mnie nakręcał do działania, byłeś Wszystkim, całym moim życiem.

Zawsze powtarzałeś mi, że musimy żyć normalnie i cieszyć się życiem, dlatego postaramy się żyć tak jak nas tego nauczyłeś. Będziemy rozmawiać o Tobie, wspominać fajne chwile, śmiać się z Twoich dowcipów i pomysłów, cieszyć się każdą chwilą i nie zastanawiać się co by było, gdyby...

Damy radę, zobaczysz, damy radę…

Będziemy wszyscy za Tobą bardzo tęsknić i pukać tym razem do Boga, żeby wziął pod uwagę, że byłeś Wspaniałym, Skromnym, Wielkim Człowiekiem i byś po tej Drugiej Stronie Życia mógł osiągnąć Szczęście Wieczne.

Śpij spokojnie Kochanie, ja się tu wszystkim zajmę...
... a Ty opiekuj się nami z góry, z wysoka podobno lepiej widać.

Pa, Kochanie…
Do zobaczenia... w Niebie...

Twoja Basia, Julia i Bartuś

Zgłoś SPAM
Czytam i placze.Jak bylo by latwiej na swiecie gdyby ludzie sie tak szanowali i kochali.Weszlam na strone przypadkowo.Mam kryzys w malzenstwie.Jest mi tak trudno.Zagubilismy sie .A ja tak jeszcze Go kocham.To wszystko takie trudne.Prosze Pania o jedna Zdrowaske za mnie.
Zgłoś SPAM
Msza Św zb za Artura,zostanie odprawiona w dniu Wszystkich Świętych o godz 18-tej w Kościele w Pyrach
Zgłoś SPAM
Msza Święta za Artura, zostanie odprawiona 19.XII.2011r o godz. 6,15 - w Parafii św Rafała w Radomiu.
Zgłoś SPAM
Czas na mnie - Tadeusz Różewicz. Czas na mnie, czas nagli...co ze sobą zabrać,na tamten brzeg?nic...więc to już wszystko,mamo.. tak synku,to już wszystko. a więc to tylko tyle. tylko tyle. więc to jest całe życie ... tak całe życie...
Zgłoś SPAM
Mała dziew­czyn­ka wróciła do do­mu od sąsiad­ki,której ośmiolet­nia córeczka niedaw­no tragicznie zmarła. - Po co tam chodziłaś? - spy­tał brat. - Żeby po­cie­szyć tę biedną panią. - A w ja­ki sposób Ty mogłaś ją pocieszyć? - Usiadłam jej na ko­lanach i płakałam ra­zem z nią... Cza­sem nie pot­rze­ba słów...
Zgłoś SPAM
To jeden z takich dni, kiedy wspomnienia wracają… kiedy tęsknota doskwiera… kiedy ma się świadomość, że nie wszystkie dzieci zostaną przytulone przez kochających rodziców… kiedy widzi się swoje dziecko w innych dzieciach… kiedy ma się ochotę wykrzyczeć cały ból i tęsknotę… kiedy pragnie się tylko wziąć swoje dziecko w ramiona i powiedzieć mu jak bardzo się je kocha… to jeden z takich dni, w którym można tylko zapalić znicz na malutkim grobie… obejrzeć się za siebie kolejny raz… wyszeptać „tak bardzo Cię kocham” i odejść ze spuszczona głową… dzień dziecka… Pozdrawiam serdecznie w tym mimo wszystko, bolesnym dniu... Maks, tata Izabelli W.
Zgłoś SPAM
03 01 2017
Pójdźmy wszyscy do stajenki,do Jezusa,do Panienki.
Powitajmy Maleńkiego i Maryję matkę Jego.
Zgłoś SPAM
30 01 2017r.
******Gwiazdy mówią za Ciebie,że teraz dom Twój jest w niebie.
*********
************
***************
Zgłoś SPAM
-
Powiadom znajomych
Imię i nazwisko:
Adres e-mail:
-
-
Barbara Ciupak
08.06.2009